01.09.2023
Grupa Pana Leona - Skład zespołu
Główny skład grupy stanowiło pięciu chłopaków
Leon – Krzysztof Maria Leonowicz (gitara, śpiew, lider),
Śzmigiel – Bohdan Szmigielski (gitara i wszystkie inne znane ludziom instrumenty),
Steve – Stefan Biłko (śpiew, rżenie konia, choreografie pantomimiczne),
Lechu – Lech Chmielewski (chórki, kudłaty kaszkowy),
Gapek – Wiesław Stachowicz (chórki, drzewno dżapańskie, zagajacz).
Przez pewien czas śpiewała też z nami super sympatyczna dziewczyna – Beata Szupelak, której aksamitny głos słychać na niektórych nagraniach.
Grupa Pana Leona - Informacje o zespole
Grupa Pana Leona to wyjątkowy zespół muzyczny założony przez studentów Akademii Rolniczej w Krakowie, działający w latach 1978-1983. Grupa Pana Leona była znana z unikalnego stylu łączącego muzykę z elementami kabaretowymi, zdobywając popularność na festiwalach studenckich. Głównymi członkami byli Krzysztof Maria Leonowicz, Bohdan Szmigielski, Stefan Biłko, Lech Chmielewski i Wiesław Stachowicz. Grupa Pana Leona pozostawiła po sobie liczne wspomnienia i nagrania, które nadal są dostępne dla fanów
Grupa Pana Leona
Nasze piosenki
Nasze zachowane oryginalne nagrania z rożnych imprez (dziękujemy osobom, które je z poświęceniem nagrały na kasetach magnetofonowych).
Podśmiechujki
Czasami, w czasie występów, robiliśmy podśmiechujki, bo trudno to nazwać kabaretowaniem.
Poniżej zachowany zapis z jednej z imprez z prowadzącym wykład i unikalnym zdjęciem ilustrującym wypowiadany tekst (domyślcie się, który to fragment).
Gwiazdeczka – odkryta wśród śmieci na zapleczu sceny teatru w Zielonej Górze, pozostałość po festiwalu piosenki radzieckiej, element w skeczu “Kolęda Kuronia z Gwiazdą”.
Hełm – znaleziony w przydrożnych zaroślach, po domalowaniu liter, uznany przez nas za element stroju kosmicznego Jurija Gagarina, służący mu do przechodzenia przez gęste warstwy atmosfery.
Życia popielnik czyli trochę wspomnień zanim wymaże je skleroza
Pierwsze spotkanie Pana Leona:
Wojkowa, praktyka “zerowa” Lecha, Śzmigla i moja. Krzychu był tam też, chyba odrabiał jakąś praktykę. Grał i śpiewał nam młokosom wieczorem, a ja w jakimś momencie zawtórowałem mu piskliwym “murmurando” i tym zwróciłem jego uwagę. Na całe szczęście.(Steve)
Była jakaś okrągła rocznica Akademii Rolniczej. Na pompie, która odbywała się w Teatrze Bagatela, kulturę reprezentowali „Skalni” i GPL.
Kiedy przyszła kolej na nas, wychodząc na scenę dostrzegłem rekwizyt z jakiejś sztuki – taki XIX-wieczny wózek dziecięcy. No i ten wózek wkulgaliśmy pod mikrofony.
Zrobiła się lekka konsternacja, bo w pierwszych rzędach siedzieli sami VIP-owie. Zagaiłem, że to coś w wózku – to nasze największe osiągniecie – dziecię podrzutek (chyba). W trakcie śpiewania, co pewien czas udawałem zabawianie malca, wy też się dołączaliście.
Najlepszy był opierdol od inspicjenta tego teatru, o niszczeniu cennych rekwizytów, zaraz po naszym zejściu ze sceny.
Po występie Steve z Lechem wyszli przed teatr. W tym momencie podjechał czarny Merc (w tamtych czasach!), jego kierowca otworzył drzwi pasażera i wyszła z niego piękna pani (jak ją opisuje Lechu). Podeszła do Steviego i zaczęła z nim rozmawiać – o czym nie wiemy – jednak ze wspomnień Lecha wynika, że jego twarz robiła się na przemian czerwona i purpurowa. Nic więc dziwnego, że nie zapamiętał złożonej propozycji (jak ciągle twierdzi). (Gapek, Lechu)
Dziś trudno uwierzyć, ale była ze Steviego znaczna chudzina. Na dodatek nosił on dość obszerne spodnie (co widać na zdjęciach). Na scenie, najwyraźniej w stresie, odruchowo je podciągnął i w tym momencie cała sala ryknęła śmiechem. Schodząc powiedział do Leona „ciekawe co by było, jakbym na scenie te spodnie ściągnął”. (Steve, Leon)
Faceci od konferansjerki zabronili nam bisować (bo z tego byliśmy znani). Ponieważ owacje trwały, nakłamali że występujemy później jeszcze w jakimś klubie. Na następnym festiwalu – chyba Bazunie – podprowadziłem im skecz, który sprzedawali na tym festiwalu.
Skecz brzmiał następująco:
„Z pamiętnika starego Poznaniaka;
18. lutego 45 roku.
Obudziłem się o godzinie 6.01
O godzinie 6.10 wymyłem się.
O godzinie 6.20 zjadłem śniadanie.
O godzinie 6.40 ubrałem się.
O godzinie 6.45 wyszedłem do pracy z mieszkania.
O godzinie 7.11 spotkałem pierwszego żołnierza radzieckiego – wyzwoliciela.
Następny zegarek kupiłem w 1956 roku”
Po kilku kolejnych zespołach konferansjerzy wchodzą na scenę luzaccy i zadzierający nosa, zaczynają swój żelazny punkt konferansjerki, czyli kawał o Poznaniaku. Cała sala w krzyk, że „to już było!”, a oni stoją jak sieroty. Nawet dziś nie czuję wyrzutów sumienia, że im zajumałem najlepszy fragment ich konferansjerki. Zemsta najlepiej smakuje na zimno. (Gapek)
Śpiewałem w narzeczu górali podhalańskich: “we we wu wu…” (na nutę: hole nase hole) Potem Gapek tłumaczył publice, że w tym dialekcie przeciętny Polak i tak rozumie tylko dwa słowa: “dupa i jo”. (Steve)
Pierwszy, również nieformalny występ na “Bazunie” – poza konkursem. Byliśmy widzami, nie uczestnikami. Występowaliśmy chyba w barze. Wiem, że stawiano nam piwo za pieśni.
Chyba tam wykonywałem też (ale już przy ognisku) piosenkę “Guantanamera”, w języku prawie że portugalskim – jedna z moich specjalności. Pech chciał, że przy tym ognisku był też student z Portugalii. Zdziwił się… (Steve)
Wyjazd na Ogólnopolskie Studenckie Konfrontacje Akademii Rolniczych (OSKAAR) w Olsztynie.
Oczywiście wytypowani na reprezentowanie Skalnych i nas. Jechaliśmy autobusem z Krakowa i oczywiście nabuzowaliśmy się z góralami. Do Olsztyna dojechaliśmy już nieco przetrzeźwieni. Miał tam na nas czekać przewodnik, który doprowadzi nas na miasteczko studenckie w Kortowie. I rzeczywiście – przy wjeździe do Olsztyna czekał na nas student. Jak wszedł okazało się, że on to dopiero był nabuzowany jak parowóz. W miarę dobrze nas prowadził aż do momentu, gdy po długiej prostej (w trakcie której zagadał się, a w zasadzie zabełkotał), nagle ryknął „Hamuluj i w lewo!!!”, co oznaczało konieczność skrętu w lewo na skrzyżowaniu, które właśnie mijaliśmy. Ale dojechaliśmy. (Steve, Gapek)
Czasy były niełatwe, ale ciekawe, a my byliśmy na etapie kształtowania osobowości i wyborów na przyszłość. Ta podróż w przenośni i dosłownie (na festiwale podróżowaliśmy pociągami, gdzie często rodziły się zabawne kawałki), to śpiewanie z ludźmi i dla ludzi myślących i czujących podobnie. Fajnie było dawać ludziom trochę radości. Fajnie było na scenie i za kulisami ocierać się o takie sławy jak A. Zaucha, Grupa pod Budą, Olek Grotowski i być ocenianym przez Elę Adamiak i A. Poniedzielskiego… (Lechu)
Po zdobyciu nagrody w Zielonej Górze i koncercie finałowym siedzimy w pokoju, w którym byliśmy zakwaterowani. Nagle słychać pukanie i wchodzi do pokoju facecik w garniturku mówiąc, że ma dla nas propozycję.
„Jaką” – pytamy.
„Panowie mam dla was fantastyczną propozycję, zrobicie karierę – organyzuje turne po NRD. Wiecie – wy, pan magyk i taka artystka, co będzie robić taniec erotyczny”
Z trudem udało nam się odmówić twierdzeniem, że interesuje nas kariera leśna. W ten sposób nie staliśmy się artystami.
Gość poszedł do sąsiedniego pokoju i z tego co sobie przypominam skutecznie ich zanęcił. Może oni dopytali się o wiek tej pani. (Gapek)
Sytuacja jaka miała miejsce w Zielonej Górze po zdobyciu przez nas nagrody Grand Prix Festiwalu Piosenki Turystycznej. W trakcie koncertu finałowego, podczas wykonywania „Swing Low Sweet Chariot”, w pewnej chwili dotarło do mnie, że nasze instrumentarium uległo chyba cudownemu rozmnożeniu, gdyż usłyszałem dźwięki sekcji rytmicznej, jakże różne od Leszkowych kaszek i Gapkowego drzewna dżapańskiego. Okazało się, że grupa innych uczestników Festiwalu zakradła się od kulis i dołączyła do Nas na scenie ze swoimi instrumentami. Było to bardzo sympatyczne i budujące. (Śzmigiel)
Luty ’81. Leon zarządził wyjazd na strajk solidarnościowy, który był związany z rejestracją NZS.
Strajkujący zajmowali główny gmach przy Alejach Trzech Wieszczów. Dla nich wspierający naukowcy organizowali wykłady – tam po raz pierwszy wysłuchałem porządnego, ciekawego wykładu o ekologii. Wchodzimy z instrumentami na główną aulę, a tam tłum ludzi szczelnie wypełniających salę. Siedzą na krzesłach, na schodach, w przejściach. Zostało jedynie niewielkie wolne miejsce przy katedrze. Zapamiętałem taką wielką ciszę i wpatrzone w nas oczy strajkujących. Rozkładamy instrumenty, ktoś nas zapowiedział. Wy stroicie instrumenty, a ja staję przed tymi ludźmi i nie wiem jak zacząć. Nagłe olśnienie i mówię:
„Nigdy jeszcze na moim wykładzie nie było takiej frekwencji”
Cała sala w śmiech i pęka jakaś bariera niepewności (strachu?).
Zaczęliśmy grać i grać i grać. Potem była msza polowa, którą przy na naszym miejscu odprawił ksiądz. A po mszy na prośbę ludzisków dalej graliśmy. Chyba na koniec zaśpiewaliśmy im kołysankę. (Gapek)
Na jednym z występów festiwalowych była dogrywka między nami i jeszcze innym zespołem (chyba to było w Zielonej Górze, bo tak w kontekście waszych wspomnień kojarzy mi się ten występ).
Prowadzący poprosili salę o podanie czterech słów, z użyciem których w krótkim czasie mieliśmy zaśpiewać piosenkę. Pamiętam trzy z nich : ryba, koń, Wałęsa. Wpadł mi do głowy pomysł jak to zrobić, z wykorzystaniem talentu instrumentalnego Śzmigla i atrybutów wokalnych Stefanka. Przy okazji chciałem zrobić i wam niespodziankę. Poprosiłem Śzmigla, aby przetrenował melodię tradycyjnej pieśni dziadowskiej („Posłuchajcie ludzie mojej opowieści…”), co oczywiście bezbłędnie zrobił. Stefanek nie musiał trenować rżenia konia, bo miał to obcykane, miał tylko w odpowiednich momentach rżeć. Ja w kąciku szybko przygotowałem tekst, którego wam nie pokazałem. I zastartowaliśmy. Z tekstu pamiętam, że: „Był se raz koń który, co to Rybą zwał się. W stajni wciąż rozrabiał, nikogo nie bał się”, (….potem coś tam, coś tam – że się go czepiali, ale dał temu odpór i na koniec …). „Teraz mu już w oku nie drgnie nawet rzęsa, w stajni się wałęsa”. Wy w ryk, cała sala w ryk, a Stefanek donośnie rży do mikrofonu. I to chyba wtedy Leon usiłował podłączyć gitarę do prądu. (Śzmigiel, Gapek)
Zapadł mi w pamięci taki obraz jednej z podróż. Byłem posiadaczem (mówiło się – szczęśliwym) Fiata 126p, który – chyba z przyczyn politycznych – żeby dorównać światowym modelom samochodów, był zarejestrowany na osób 5. Nas była – i wciąż jest – piątka. Dostaliśmy zaproszenie do wzięcia udziału w przeglądzie piosenki turystycznej –„Piostur Gorol Song” – w Bielsku Białej. Było – kruca bomba – mało casu na próby. Postanowiliśmy przeprowadzić jedną – i to generalną – podczas jazdy w/w pojazdem. Tu muszę przypomnieć, że prawie wszyscy byliśmy młodzi, piękni i przystojni – no może tylko Stefanek był troszkę nikczemnej postury, ale Śmigiel wyrównywał braki wagowe Bibułki. Dość powiedzieć, że komfort podróży w „maluchu” był jednak mocno problematyczny gdyż, dodatkowo Śmigiel akompaniował śpiewowi głośniejszemu od silnika. Tylko on wiedział, jak szarpać struny w najbardziej ekstremalnych warunkach (pudło 4/4). Szczęśliwie przed Wadowicami drogę zagrodził nam szlaban kolejowy, a pociągi w tamtych czasach jeździły niespiesznie. Korzystając z przerwy postanowiliśmy rozprostować kości. Miny kierowców zatrzymujących się za nami w chwili, w której po sztucznie wydłubywaliśmy się zza kokpitu – na końcu Śmigiel krzepko dzierżąc instrument w dłoni – są nie do opisania i nie do zapomnienia. Chciało nam się śpiewać. (Leon, Steve)
Post scriptum
Minęły lata. Rok temu spotkałem u przyjaciół mieszkających w Borach Tucholskich – małżeństwo. Śpiewaliśmy, bajdurzyli – mile spędzali czas. Okazało się, że Wojtek jest synem naszej wykładowczyni z katedry Urządzania Lasu. Ponieważ świeżo udało mi się nagrać jubileuszową płytę (Leo i Przyjaciele) poprosiłem o przekazanie pamiątkowo i wspomnieniowo egzemplarza dla Pani obecnie Profesor. Raczej nie spodziewałem się, że będzie mnie pamiętała, więc synowi opowiadałem wiele historyjek z różnego rodzaju psikusów, których byliśmy autorami. Po miesiącu dostałem takąż korespondencję: „Sz. Pan mgr inż. Krzysztof Leonowicz – Dzień dobry Panie Krzysztofie, nie znam prywatnego adresu, więc próbuję tą drogą przesłać serdeczne pozdrowienia i podziękowanie za piękny, niespodziewany autorski prezent muzyczny. Byłam mocno zaskoczona wiadomością od mojego syna, iż poznał Pana w Borach Tucholskich. Nie miałam najmniejszego problemu, by skojarzyć nazwisko ze studentem. Zakodowałam Pana razem z Panem Stachowiczem, w mrocznych czasach stanu wojennego. Pamiętam, że stanowiliście oryginalny duet, pozytywnie wyróżniający się w grupie. Cieszę się, iż znalazł Pan w życiu szansę na realizację swojej pasji i z powodzeniem ją wykorzystał. Gratuluję! I serdecznie życzę zdrowia i pełnej satysfakcji z osiągniętych sukcesów. I jak tu nie być dumnym ze swoich studentów… Wszystkiego najlepszego.” (Leon)
Gdy otrzymałem od Leona tę informację odpisałem: „Dobrze, że dobrzy ludzie, dobrze nas pamiętają”. (Gapek)